wtorek, 29 czerwca 2010
"Jaskółki nad głową" i 35 tydzień....
"Jaskółki nad głową" to kolejne starcie z polskim autorem. Są to zapiski z życia (w formie wspomnień, relacji, dialogów) 40-letniej kobiety, która stoi na rozdrożu. Traci kolejny związek, stara się być dobrą matką, chce rozwijać pasje i zarabiać... to tak w skrócie.
Mam spory problem co napisać o tej książce. Z jednej strony stwierdzam,że jest po części o mnie- ciągle poszukującej miejsca, czasu, pasji, wyższych uczuć... a z drugiej strony to takie płytkie czytadło. Dobre na wolny wieczór i chęć relaksu ale nie wnoszące wiele.
Niektóre dialogi były bardzo trafne, inne kompletnie niezrozumiałe. Nie uważam, że czas poświęcony na czytanie tej książki był stracony, dobrze się bawiłam choć ocena za jej zawartość nie jest najwyższa.Widzicie...nawet nie potrafię napisać czegoś sensownego.
Teraz mam dylemat,którą książkę wybrać na dzisiejszy wieczór.
.....
A u mnie...czas leci. Pisalam niedawno,że boję się czerwca a tu lipiec za pasem!! 35 tydzień ciaży rozpoczęty co odczuwam po częstszych skurczach. Jeszcze 2-3 tygodnie i maluda będzie gotowa,żeby pojawić się na świecie. Boję się bardzo, choć patrzę w przyszłość z pewną ciekawością. Jak nie dam rady to... nic.Muszę dać radę bo nikt tego za mnie nie zrobi,prawda? Ostatnie przygotowania trwają. Ubranka już ułożone, torba do szpitala w trakcie pakowania, zostało jeszcze kilka zakupów,do których wykorzystam internet - niestety nie nadaję się już do biegania po sklepach i będę gotowa. Psychicznie może jeszcze nie bardzo ale pozostaje mi wierzyć,że wraz z widokiem porodówki spłynie na mnie ozdrawiająca siła.
sobota, 19 czerwca 2010
"Spóźnieni kochankowie" W.Wharton
Na wstępie przybliżę o czym jest ta książka. Amrykański były biznesmen żyje jak kloszard malując ulice Francji. Na jednej z nich, pod pomnikiem Diderota poznaje niewidomą 72letnią Mirabelle. Tak zaczyna się jego podróż po świecie widzących, bo ta niewidoma kobieta pokazuje mu jak naprawdę powinien patrzeć. Ich przyjaźń przeradza się w coś, co chyba nie zdarza się naprawdę....
Potrzebowałam trochę czasu aby ochłonąć.
Targają mną różne emocje. Z jednej strony oszołomiona zakończeniem chciałabym wpisać tę książkę na listę ulubionych a z drugiej... częśc tej książki wcale mi się nie podobała. Nie polubiłam Jacka (zyskał dopiero na końcu) a Mirabelle była dla mnie aż zbyt mocno wycięta z realnego świata, nieco flegmatyczna, naiwna... a może o to właśnie chodziło?
Rzecz przecież o miłości zakazanej, dwojga całkiem różnych osób. Miłości,którą każdy z nas chciałby przeżyć bo ona uskrzydla, daje poczucie spełnienia, odnajduje drogi... Nie mogłam oprzeć się wrażeniu,że Jack wykorzystywał Mirabelle. Niby dawał jej całego siebie a w głowie cały czas miał plan by wrócić do rodziny licząc, że i ona za nim tęskni. Gdzie w tym logika? Nie można kochać dwóch osób na raz w taki sam sposób.
Kogo więc okłamywał? Może wcale nie kochał Mirabelle i w euforii nad odnalezionym talentem i pasją pomylił niektóre uczucia? W dodatku porzuca wszystko co razem z Mirabelle stworzyli i w ciągu 2 dni od jej śmierci wraca na spokojne łono rodziny. Coś tu nie tak...to ma być miłość? Taka prawdziwie głęboka? Mam mętlik w głowie. Skoro więc kochał swoją Mirabelle inaczej od żony, skoro właśnie TO uczucie było pełniejsze, bardziej wartościowe ( bo dało mu poznać świat i otworzyć się na życie) to dlaczgo szykował sobie podwaliny do nowego (starego,ale teoretycznie zakończonego) związku z żoną? Mirabelle była tylko pociągnięciem za spust całej tej machiny. Potrzebowała miłości, człowieczeństwa, a on kogoś,kto bezgranicznie go zrozumie. Z drugiej strony zastanawiam się czy jej dar po śmierci (przepisanie na Jacka domu) był wyrazem wdzięczności za miesiące normalności i przywrócenia kobiecości czy też chęcią by choć coś z niej pozostało w (przy) Jacku gdy wróci do żony? A może od początku wiedziała... w końcu to ona rozpoczęła ten związek i nie bała się prawdy, nie przestraszyła wizją rodziny, może wiedziała że to jej ostatnia szansa ? W pewnym sensie wykorzystali siebie nawzajem ale czy to faktycznie była prawdziwa miłość, pozbawiona górnolotnych oczekiwań? Z opisanych przeżyć Mirabelle dało się zrozumieć, że niemal od początku pragnęła go jak mężczyznę a nie poznanego na ulicy obcego człowika. To on stawial opór... Od razu nasuwa mi się tez pytanie: jak ich związek poradził by sobie w zderzeniu z prawdziwym życiem, w którym nie da się tylko malować, grać na klawesynie i spacerować po francuskich ulicach??Dotknęła mnie jakaś znieczulica. Nie do końca uwierzyłam w ich uczucie.
Była to mimo wszystko podróż wspaniała , z sentymentem, kolorami, ulicami Paryża, zapachem werniksu i dźwiękami Bacha. Nie spodziewałam się też, że będzie to podróż tak erotyczna, przesycona pragnieniami i namiętnością - najczęściej "między słowami" a czasem aż nazbyt dosłownie. Nie wiem jak ocenić całość,może potrzebuję na to jeszcze kilku dni. Nie krzyczę przecież z zachwytu ale cały czas myślę i analizuję a to nie zdarza mi się często. Napwno na długo zostanie w mojej pamięci.
PS.
Ponieważ tak jak pisałam,cały czas analizuję ...pozwalam sobie dopisać kilka zdań.
wtorek, 8 czerwca 2010
O walce z Chmielewską i wielkim praniu... ;)
Ojojoj,ile mnie tu nie było!!
Zacznę od porażki - Chmielewska mnie pokonała,nie dałam rady. Pierwszy raz( no dobra, drugi...) nie mogłam przczytać ksiażki.Poprostu nie mogłam. Na początku zwalałam sprawę na czcionkę, wydanie (śnieżno-białe strony, duża czarna czcionka skutecznie wysilały mój wzrok) ale ostatecznie stwierdziłam,że nie w tym rzecz. Po przeczytaniu 70 stron (w 2 tygodnie!!) okazało się, że nic nie wiem z tej książki i co najlepsze - nie interesuje mnie wcale skąd pojawiła się głowa i tajemniczy list. Odpadłam. Głupio mi trochę,przecież to klasyk, każdy zna Chmielewską, wszyscy ją uwielbiają a do mnie nie trafiła. Może to kwestia tej akurat książki? Przyznam,że trochę się zraziłam...
W tym momencie ilość "czytelników" mojego bloga spadła o 80% ;-P zapewne.
Wróciłam do porzucongo Whartona i dobrze mi z tym..ach,jak dobrze :) Wreszcie każda strona wnosi coś nowego. Pewnie przczytam ją dziś lub jutro i dam znać co sądzę.
Póki co- upaaały (co za odkrycie!). Zaciągnęłam mój wielki ciążowy brzuch przed szafę z ubraniami i postanowiłam przygotować je do przyjścia na świat Lilianki. Wielki czas prasowania i prania uważam za rozpoczęty! Gdy już zasypała mnie góra materiału nie mogłam uwierzyć! Ile tych ubrań!! Mała moglaby nigdy nie wyrastać a i tak codziennie miałaby inną bluzkę :) Zaczynam wpadac w lekką panikę widząc przesuwające się tygodnie, afrykańskie gorączki i opuchnięte wieczorem nogi (co daje mi jasno znać,że moje siły są na wykończeniu,stąd chęć zebrania ich resztek i stanie nad deską do prasowania) oraz perspektywę zakupów, wydatków (ojj...uzbierała się suma przerażająca)... Od prawie 2 tygodni jestem na zastrzykach.To dopiero przeżycie!! Jeszcze nie tak dawno mdlałam na widok igły (zawsze twierdziłam,że mogę patrzeć jak kroją ludzi ale wbijająca się w skórę igiełka doprowadza mnie do zawrotów),a teraz serwuję sobie conajmniej 60 zastrzyków w brzuch. Chyba nie można się do tego przyzwyczaić.
Cóż...tyle u mnie na dzień dzisiejszy. Idę tańczyć "kaczuchy" z córą. Wyobraźcie sobie 108cm brzucha z podrygującymi rękami i kręcącym się tyłkiem. DObrze,że nikt tego nie widzi ;)
Zacznę od porażki - Chmielewska mnie pokonała,nie dałam rady. Pierwszy raz( no dobra, drugi...) nie mogłam przczytać ksiażki.Poprostu nie mogłam. Na początku zwalałam sprawę na czcionkę, wydanie (śnieżno-białe strony, duża czarna czcionka skutecznie wysilały mój wzrok) ale ostatecznie stwierdziłam,że nie w tym rzecz. Po przeczytaniu 70 stron (w 2 tygodnie!!) okazało się, że nic nie wiem z tej książki i co najlepsze - nie interesuje mnie wcale skąd pojawiła się głowa i tajemniczy list. Odpadłam. Głupio mi trochę,przecież to klasyk, każdy zna Chmielewską, wszyscy ją uwielbiają a do mnie nie trafiła. Może to kwestia tej akurat książki? Przyznam,że trochę się zraziłam...
W tym momencie ilość "czytelników" mojego bloga spadła o 80% ;-P zapewne.
Wróciłam do porzucongo Whartona i dobrze mi z tym..ach,jak dobrze :) Wreszcie każda strona wnosi coś nowego. Pewnie przczytam ją dziś lub jutro i dam znać co sądzę.
Póki co- upaaały (co za odkrycie!). Zaciągnęłam mój wielki ciążowy brzuch przed szafę z ubraniami i postanowiłam przygotować je do przyjścia na świat Lilianki. Wielki czas prasowania i prania uważam za rozpoczęty! Gdy już zasypała mnie góra materiału nie mogłam uwierzyć! Ile tych ubrań!! Mała moglaby nigdy nie wyrastać a i tak codziennie miałaby inną bluzkę :) Zaczynam wpadac w lekką panikę widząc przesuwające się tygodnie, afrykańskie gorączki i opuchnięte wieczorem nogi (co daje mi jasno znać,że moje siły są na wykończeniu,stąd chęć zebrania ich resztek i stanie nad deską do prasowania) oraz perspektywę zakupów, wydatków (ojj...uzbierała się suma przerażająca)... Od prawie 2 tygodni jestem na zastrzykach.To dopiero przeżycie!! Jeszcze nie tak dawno mdlałam na widok igły (zawsze twierdziłam,że mogę patrzeć jak kroją ludzi ale wbijająca się w skórę igiełka doprowadza mnie do zawrotów),a teraz serwuję sobie conajmniej 60 zastrzyków w brzuch. Chyba nie można się do tego przyzwyczaić.
Cóż...tyle u mnie na dzień dzisiejszy. Idę tańczyć "kaczuchy" z córą. Wyobraźcie sobie 108cm brzucha z podrygującymi rękami i kręcącym się tyłkiem. DObrze,że nikt tego nie widzi ;)
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)