wtorek, 28 grudnia 2010
Czas wiercenia.
Okres między Świętami a Nowym Rokiem jest dla mnie czasem na przemyślenia, plany, wyznaczanie celów, wymazywanie lub wklejanie. Tak więc czynię jak zawsze – wiercę ile mogę.
Nic konkretnego nie czytam,nie mogę się wciągnąć w żadną lekturę , choć na stoliku leży „Pismo Leonarda” Diny Rubiny. Przyszedł też czas na naukę do sesji egzaminacyjnej – zakopałam się w notatkach i książkach po nos.
Moja córcia skończyła wczoraj 3 latka. Nie mogę uwierzyć,że to przeleciało tak szybko. Patrzę więc na Lilkę i staram się wchłaniać każdą minutę. Nauczyłam się doceniać czas. Sami popatrzcie jak już urosła :) Chciałabym już dziś złożyć Wam życzenia na 2011 rok ale... poczekam, dojrzeję. Mam przeczucie,że ten rok będzie dla mnie przełomowy. Wiele spraw będzie musiało nabrać konkretnego biegu, zweryfikuję swoje możliwości intelektualne ( ;-) ), spróbuję przestać być bierna w życiu zawodowym i podejmę ważne decyzje, mam nadzieję,że dobre.
piątek, 24 grudnia 2010
Z całego serca..
Życzę Wam Swiąt,które pomimo przepychu i stosu prezentów pod choinką, będą swoim ciepłem i rodzinną atmosferą przypominały dlaczego zbieramy się przy wigilijnym stole i cieszymy z każdej minuty.
Życzę Wam spokoju ducha i celebrowania chwili. To czas dla rodziny, przyjaciół, osób,które nas potrzebują. Niech trwa.
poniedziałek, 20 grudnia 2010
"Książę mgły" - nie dla dzieci
Wreszcie mogłam przeczytać książkę, nie związaną ze studiami.
Na początek muszę napisać,że to moje pierwsze spotkanie z tym autorem,więc moja opinia jest nieskalana wrażeniami z poprzednich, bestsellerowych powieści.
„Książę Mgły” opowiada o rodzeństwu Maxie, Anicie i Irinie, które wraz z rodzicami przeprowadza się z dużego miasta do nadmorskiej mieściny by uciec od obrazów straszliwej wojny. Zamieszkują oni w dużym domu,który poprzednio należał do rodziny Fleichmannów i został opuszczony zaraz po tym, jak zmarł tragicznie ich pierworodny syn.
Nikt z nich nie przypuszcza,że dom oraz całe miasto jest naznaczone przez diabelskie siły.
W ogrodzie poruszają się posągi, coś przerażającego wyłazi z szafy, wskazówki zegara biegną wstecz...
Max wraz z Anitą oraz kolegą Rolandem postanawiają rozwikłać zagadkę. Wszystkie ślady prowadzą do starego latarnika- dziadka Rolanda i jednocześnie jedynego ocalałego z katastrofy statku Orfeusz. Okazuje się,że na tym statku płynął ktoś, kto posiadał nadludzkie siły, spełniał życzenia każdego w zamian za straszliwe obietnice.
Zbliża się 25 lat od wypadku...Złe moce zaczynają się odradzać.
Tyle tytułem wstępu. Nie mogę zdradzić więcej fabuły, bo streszczę całą ksiązkę.
W stylu trochę przypomina mi „Atramentowe serce” C. Funke , życie codzienne przeplata się z zaawansowaną magią, klątwą, chęcią zemsty.
Książka nie jest wielka objętościowo- niecałe 200 stron czyta się bardzo szybko. Akcja mknie przez strony nie dając się od nich oderwać. Znów ominęłam przystanek,na którym mialam wysiąść. Gdy rozdziawiałam szeroko usta czytając o posągowym aniele chodzącym po suficie grobowca musiałam zabawnie wyglądać. Spodziewałam się lekkiej bajeczki a otrzymałam porcję doskonałej magicznej powieści,która uruchomiła wyobraźnię i trochę jakby odmłodziła (? ;) )
To jest naprawdę dobra książka dla młodzieży i dorosłych ale absolutnie nie dla dzieci.Zbyt wiele w niej śmierci, bólu, przerażenia i złych mocy.
Pod choinkę dla mlodego (i nieco starszego) mola ksiązkowego jak znalazł!
sobota, 27 listopada 2010
Pani Biała Glista takoż proszę won! - "Wszystko Czerwone"
Za mną kolejne spotkanie z Joanna Chmielewską i jej książką "Wszystko czerwone".
Jak możecie sie domyśleć z poprzedniej notki - śmiałam się często, głośno, nie zwracając uwagi na miejsce :)
Mamy tu Alicję,która mieszka w Danii, znajomych/przyjaciół,którzy zjawiają się u niej prawie jednocześnie i zbrodnię (a nawet kilka kolejnych prób zabójstwa). Kto to robi? Dlaczego? Kogo chce zabić? Czego szuka?
KSiążka byłaby średnia gdyby nie Pan Muldgaard i jego łamana polszczyzna (o czym w poprzednim wątku).
Jak zwykle przy tego typu lekkich książkach nie potrafię uzbierać odpowiedniej ilości słów bo czuję się nieco odmóżdżona :)
Napiszę może tak:
Świetna pozycja by poprawić sobie humor, lekka, posiadająca genialne dialogi i bardzo charakterne postacie.
Z minusów (ale to naprawdę subiektywne minusy wynikające z moich własnych ograniczeń) jak zwykle pod koniec się pogubiłam, zapomniałam już kto był kim i wszystko pomieszałam. Jakoś niespecjalnie interesowały mnie powody tych wszystkich zbrodni, czekałam tylko na kolejne dochodzenie duńskiego policjanta :) i pomimo,że to książka z zagadką najbardziej wciągnął mnie rozwój akcji a nie jej rozwiązanie.Właściwie nie wiem czy to wada, czy zaleta...
W każdym razie polecam ! Śmiech to zdrowie ;)
sobota, 20 listopada 2010
Tramwajowe czytanie
Niedobrze- rzekł.- Światłość była na pani osoba.On wykonywa zła zamiara poprzez okno. Pani winna nie siadywać na światłość.
- W ogóle to siadywam na tyłku- mruknęła Alicja - I co mam zrobić? Zamknać się w wychodku?
- Zakamuflować otwory- odpadł pan Muldgaard uroczyście.
.....
- Ukrywać otwory- mówił- Nocny spoczynek zawekslować na inne miejsce. Nie objaśniać własna osoba.
- Dobrze, zweksluję się na kanapę.
fragment "Wszystko czerwone" Joanny Chmielewskiej
Przeczytałam w tramwaju. Łzy mi ze śmiechu leciały. Eee tam, niech mnie uważają za wariatkę ;)
środa, 17 listopada 2010
Moje portfolio
poniedziałek, 15 listopada 2010
Mały człowieczek skończył jakiś czas temu 3 miesiące a ja codziennie pytam „Jak to było,kiedy Ciebie nie było?”
Niesamowite...
Lilianka rośnie w oczach, zrobił się już z niej spory klocek :), guga sobie do świata, piszczy na widok starszej siostry i grzechotek i ustala swoje małe rytuały.
Najchętniej zasypia z pieluchą tetrową przy buzi, kocha głaskanie po nosku i jest wybitnie grzecznym,spokojnym dzieckiem. Nie wiem co to kolka, bóle brzuszka, płacze bez powodu. Nawet po przebudzeniu leży grzecznie i czeka aż ktoś sam pomyśli, że Lilka właśnie otworzyla oczka.
Jest też zupełnie innym dzieckiem niż Olimpia. Mają całkiem inne temperamenty i zastanawiam się czy tak już zostanie. Olimpia od początku była strasznie żywiołowa, wszędzie jej było pełno, jako noworodek płakała najgłośniej na oddziale i tak już zostało. Pomijam już różnice wizualne bo to widać gołym okiem ;)
Ech,mogłabym tak bez końca.
Lilianka była ogromną niespodzianką a teraz jest po prostu nieodłącznym elementem mojego życia.
Szkoda tylko,że doba jest tak krótka ;)
Wieczorami,gdy małe śpią a ja jeszcze jakoś trzymam otwarte powieki zatracam się w jakiejś lekturze ( co prawda ostatnio są to głównie prawnicze książki). Aktualnie „Wszystko czerwone” Joanny Chmielewskiej. Dalej czeka nowy Zafon...
wtorek, 2 listopada 2010
poniedziałek, 1 listopada 2010
Konkurs - "Lód w żyłach" Yrsy Sigurdardóttir
Konkursów jeszcze u mnie nie bylo,więc czas cos zorganizować.
Do wygrania (w drodze losowania) nowa książka autorstwa Yrsy Sigurdardóttir "Lód w żyłach". Wystarczy odpowiedzieć na pytanie:
Czym na codzień zajmuje się autorka książki "Lód w żyłach"??
Odpowiedź wyslij na adres: konkurs_yrsa@interia.pl
Losowanie we wtorek,2 listopada.
A tu opis:
"- kolejny thriller Yrsy Sigurdardottir z prawniczką Thorą w roli głównej
- kłopoty kredytowe firmy prowadzącej odwierty na Grenlandii i tajemnicze zniknięcie jej trzech pracowników sprowadzają Thorę i towarzyszące jej osoby na wschodnie, prawie niezamieszkałe tereny wyspy
- surowy klimat, mordercze warunki, panujące przez większość dnia ciemności i ciągła obecność tajemniczych mocy czynią tę opowieść prawdziwie mrożącą krew w żyłach
Na prawie niezamieszkałym wschodnim wybrzeżu Grenlandii prowadzi odwierty pewna islandzka firma. Niedawno z bazy w tajemniczych okolicznościach zniknęło troje pracowników, a reszta wyjechała. Okoliczności tych zdarzeń ma wyjaśnić na miejscu prawniczka Thora, doskonale znana z poprzednich książek Yrsy Sigurđardóttir.
Thora wraz z mającą jej pomóc ekipą jedzie na Grenlandię. Na miejscu okazuje się, że baza została odcięta od świata: ktoś uszkodził anteny satelitarne i skutery śnieżne, nie działają telefony. W dodatku wszyscy mają wrażenie, że cały czas ktoś ich obserwuje. Pierwsza noc jest niczym koszmar, a kolejne dni przynoszą coraz bardziej przerażające odkrycia - złowrogą figurkę Tupilaka, ludzkie kości w szufladach biurek, zamrożone zwłoki w chłodni. Mieszkańcy pobliskiej osady uważają okolicę za przeklętą, nie zapuszczają się w te rejony i nie chcą rozmawiać z przyjezdnymi. Swoje śledztwo Thora zaczyna od przeczytania książki o miejscowych wierzeniach i historii wschodniej Grenlandii..."
:)
poniedziałek, 25 października 2010
Nabokov znów zagrał...
"Śmiech w ciemności" Vladimir Nabokov
Mój "związek" z Vladimirem to jakiś rodzaj toksycznej relacji. On bawi się ze mną w kotka i myszkę, zaciąga w skomplikowane zaułki myslowe, nadwyręża granice tolerancji i zadaje coraz trudniejsze pytania a ja ciągle wołam o jeszcze.
Kolejna książka nie zaskoczyła - była rewelacyjna,dokładnie tak jak sądziłam. Możliwe,że jestem w stosunku do Nabokova zbyt pobłażliwa,
bezkrytyczna, ale nic na to nie poradzę , że trafia do mnie jak żaden inny autor (no,może Marquez mógłby też o to powalczyć).
"Śmiech w ciemności" to historia tak niemoralna, tak zepsuta, że robiło mi się przy niektórych fragmentach poprostu niedobrze (nie dlatego,
że opisywały jakieś obrzydliwe sceny).
Temat właściwie dość banalny, przerabiany przez wielu autorów, ale ... to w końcu Nabokov :) nie mogło być zwyczajnie.
Mamy tu dwóch głównych bohaterów . Albinusa, podstarzałego mężczyzną o określonej pozycji społecznej, konesera piękna, ojca, męża i przedstawiciela wyższych sfer,
oraz Margot- piękną, rozkapryszoną młodą dziewczynę, z biedoty, "dążącą po trupach" do sławy. Oczywiście losy tych dwojga postanawiają się połączyć i tu zaczyna się wielka tragedia mężczyzny. Ten zwiazek nie mógł się udać. On- zakochany w jej wyglądzie, całkowicie ślepy na głupotę i obłudę dziewczyny a ona - wykorzystująca dla pieniędzy, cyniczna a jednocześnie zagubiona i wykorzystywana przez innych mężczyzn a w dodatku zakochana nadal w swoim pierwszym kochanku i sponsorze.
Oczywiście i dla tego mężczyzny znalazła się wyjątkowa rola w książce- Rex (bo tak miał na imię) udając przyjaciela Albinusa ponownie zbliża się do Margot i w trójkącie toczą swoją obrzydliwą grę.
Co dalej? Wykorzystywanie, kłamstwa, tragedia, całe spektrum emocji.
Nie chcę zdradzać szczegółów fabuły, musicie mi wierzyć na słowo, że warto mieć tę książkę na półce. Nabokov znów pobawił się z czytelnikiem.
Dla niego nic nie jest czarno-biale, wszystko ma różne odcienie szarości. Mam tylko jedną radę: nie czytajcie tej książki w komunikacji miejskiej-napewno wysiądziecie na złym przystanku ;)
poniedziałek, 18 października 2010
"Dziewczyna w złotych majtkach"
Kolejna książka, przy której poległam. Chwytałam ją kilkanaście razy, czytałam kilka stron i stwierdzałam,że nic nie wiem. Po prostu zupełnie mnie nie wciągnęła. Nie będę jej jednak przekreślać, w końcu z jakiegoś powodu ma dobre opinie a ja doczytałam jedynie do połowy. Może to nie jest dla niej najlepszy moment? Mam zbyt mało czasu by w wolej chwili,którą mogę poświęcic na książkę nudzić się i nic z niej więcej nie wynosić. Niech poleży, złapie trochę kurzu, może znów mnie zachęci?
Tymczasem podlizała mi się „Dziewczyna z sąsiedztwa”. Spryciula wyraźnie wysunęła się z równiutkiego szeregu na półce.
czwartek, 14 października 2010
Znów nie o książkach
Wybierając ten kierunek kierowałam się głównie perspektywami przyszłej pracy a spotkała mnie miła niespodzianka. Właściwie mogłabym siedzieć na wykładach codziennie. Co prawda logika czy ekonomia nie należą do najciekawszych, ale już prawo wyznaniowe wciągnęło mnie bardzo mocno. Myślę,że "coś" z tego będzie. Większość osób na sali przyszła tam by "zmieniać,ratować świat" z wielkimi planami bycia prokuratorami i sędziami a ja zaczynam twierdzić, że do tego prawniczego świata trzeba mieć twardy tyłek, niewyparzony język i pewność siebie ( oraz swojej wiedzy) . I co najgorsze, zaczyna mi się to podobać.
sobota, 2 października 2010
Studia i dziewczynki...
Olimpia zaakceptowała siostrę i chyba wpisała na stałe w swoją rzeczywistość. Uwielbiam na nie patrzeć. Mam koło siebie największe skarby na świecie i nie zmieniłabym tego za nic.
Studia się rozpoczęły i mówiąc szczerze już dziś powinnam być na wykładach. Jak na złość, zaraz po spotkaniu organizacyjnym dopadł mnie jakiś wirus i z gorączką siedzę w domu. Pozostaje mi nadrobić materiał samodzielnie.
Na spotkaniu trochę nas postraszono (prowadził je jeden z wykładowców). Rok zaczyna 800 osób, na drugim (jak wskazują statystyki uczelni) będzie nas o 1/3 mniej by w trzecim została "grupka" 300 osób i tak dalej i dalej... W każdym semestrze są przedmioty "straszaki"- w tym przyjdzie mi zmierzyć się z logiką i bardzo wymagającym profesorem, w następnym będzie kilka historycznych przedmiotów (jak prawo rzymskie np.),które spędzają studentom sen z powiek bo nie dość,że podobno to "cegły" to w dodatku cała sesja letnia jest potwornie ciężka. Sprawdzę te teorie w praktyce. Póki co próbuję ten mój czas usystematyzować i ułożyć taki plan, by nikt nie ucierpiał. Nauka musi znaleźć swoje miejsce, zabawa z dziewczynkami, domowe obowiązki i trzeba pomyśleć również nad jakąś pracą.
Zmykam do łóżka, póki panienki śpią...
niedziela, 26 września 2010
44 Scotland Street
Ta książka jest dla mnie przełomowa.Najczęściej wybierałam tytuły, w których wiele się dzieje,tematyka jest kontrowersyjna albo autor wybitny i powszechnie znany. Banał. Sięgając po tę książkę ni wiedziałam czego się spodziewać i nie nastawiałam na coś co może mnie zainteresować i sprawić, że woda w wannie znów wystygnie ;)
Książkę przeczytałam kilka dni temu ale z dnia na dzień coraz bardziej mi się podoba. Autor ma bardzo "lekkie pióro" i z pozoru prostymi historiami potrafi przekazać istotne ludzkie emocje.
sobota, 11 września 2010
Tym razem inaczej...
"P.S. Kocham Cię" Cecelia Ahern
Ja to sobie lubię utrudniać życie ;-) Eksperymentalnie postanowilam podzielić się z Wami opinią o książce "P.S. Kocham Cię" poprzez nagranie video. Oczywiscie- stes wziął górę i nie powiedziałam wszystkiego co chciałam a przecież można o wiele więcej, Następnym razem się poprawię i może nieco uporządkuję :)Wybaczcie wszelkie blędy, niepoukladana forme itd...
Co do zakończenia książki (bo w filmie nie rozwinęłam tematu), pewnie mój zawód końcówką wyniknął z tego,że tę książkę czytałam właśnie dla ostatniego zdania. Układałam sobie wiele wersji w głowie i siłowałam ze sobą by nie zajrzeć na ostatnią stronę. Czasem tak mam... jedną ksiązkę mogę skończyć na przed ostatnim rozdziale,bo bardziej interesuje mnie rozwinięcie akcji a inna jest dla mnie ważna właśnie ze względu na zakończenie. Często jestem zawiedziona... ( co za maruda! ). Najlepsze zakończenie do tej pory było w "Zaklętych w czasie" ( przygniotło mnie na kilka godzin), "Czarodzieju" Nabokova oraz w "Rzecz o mych smutnych dziwkach" Marqueza.
poniedziałek, 6 września 2010
Powroty...
Książkowe recenzje już niedługo,trochę się tego nazbierało.
Lilianka rośnie, śle pierwsze uśmiechy, podnosi główkę i cieszy serce. Siostra za to postanowiła pokazać swoją zazdrość gryząc siostrę w rękę. Zaczyna się,czas się uzbroić :)!!
Tu wczorajsze zdjęcia najmłodszej:
Pisałam o chęci powrotu do starej fotograficznej pasji.Zebrałam więc siły, zaprosiłam ulubioną modelkę i wsparta przez siostrę (która wykonała makijaż) przystąpiłam do zdjęć:
Cudownie było poczuć na nowo ten przyspieszony rytm serca i ponownie zatracić się w czasie.
Zaproszona do zabawy blogowej melduję , że lubię :
1. Muzykę,w zależności od nastroju. Od bluesa, przez klasykę po Możdżera.
2. Wiosnę i jesień- gęsia skórka w bluzce z krótkim rękawem mile widziana.
3. Miękkie,rozproszone światło.
4. Herbatę każdą,w każdej ilości (litrowy kubek na śniadanie,obiad,kolację,do książki i filmu), kawę w pół-litrowej filiżance. Kiedyś piłam cudowną kawę pięciu smaków z kawiarni "Pożegnanie z Afryką".Muszę ją odnaleźć...
5. Książki, (cóż za odkrycie) które uczą mnie czegoś nowego- na nowo patrzeć na ludzi i ich uczucia, odkrywać zakurzone kąty wyobraźni. Kocham nadwyrężać granice swojej tolerancji, stąd pewnie uwielbienie do Nabokovskiej Lolity. Mam jakiś specyficzny rodzaj zboczenia jeśli chodzi o kontrowersyjną tematykę książek.
6. Zapach starości, siarki i benzyny :)
7. Być sama. Nudzę się z kimś, sama nigdy.
8. Lubię gdy mówią,że mi się nie uda. To dla mnie najlepsza motywacja.
9. Francuskie kino.
10. Patrzeć na ludzi i snuć domysły.
...
wtorek, 24 sierpnia 2010
....
Kiedy ostatni raz stałam za obiektywem realizując jakiś misterny plan? Mijają już 2 lata a przecież... lepiej zacytuję mistrza:
"Jeżeli w ciągu dnia nie zrobię czegoś związanego z fotografią, to czuję, jakbym zaniechał czegoś niezbędnego dla mojej egzystencji, na przykład zapomniał się obudzić. Jestem przekonany, że przypadek, który spowodował, że zostałem fotografem, uczynił moje życie w ogóle możliwym. " Hmm.. może w tym tkwi problem mojej pustki w tym pełnym życiu? Czas przemyśleć.
Z dziewczynkami daję radę coraz lepiej,choć nie raz jestem na skraju wytrzymałości i chciałabym wybiec z domu by policzyć do dziesięciu. Panienki teraz śpią i wygladają jak aniołki, w takich chwilach zapominam o wszystkich stresach związanych z wychowywaniem prawie 3 latki z noworodkiem. Kocham je ponad wszystko. Znikam zatopić się w lekturze :) Sami rozumiecie... :)
niedziela, 15 sierpnia 2010
I did it my way
poniedziałek, 9 sierpnia 2010
poniedziałek, 2 sierpnia 2010
wtorek, 27 lipca 2010
"Klin"
Książek Joanny Chmielewskiej nie muszę przedstawiać.
Przeczytałam "Klin" jednym tchem, bez wielkich wybuchów śmiechu ale z poczuciem relaksu (pierwszy raz zaczęłam czytać w wannie i przestałam gdy temperatura wody spadła do niezbyt miłego poziomu) ;).
Mam problem z tego typu ksiązkami bo nie umiem ich streścić ani też konkretnie zrecenzować. Połowę wątków już zapomniałam, nazwiska też nie wpisały mi się w pamięć i nie mam żadnych głębszych przemyśleń. Poprostu dobre czytadło, które polecam każdemu. Tym tytułem pogodziłam się z twórczością Chmielewskiej i czekam na kolejny tom z serii :)
sobota, 24 lipca 2010
Stosik
Przyszło ochłodzenie, tak wyczekiwane!! Chwilo trwaj!!! Co prawda pogoda nastroiła mnie do słuchania Andrzeja Cierniewskiego co raczej mi się nie zdarzało w ostatnim czasie. W mojej biblioteczce pojawiło się kilka nowych nabytków. Doszedł "FIRMIN" podarowany przez Moni (ku uwielbieniu szczurzych ogonków), "Smażone zielone pomidory", "Klin" Chmielewskiej, "Kroniki lekarza sądowego", "Dziewczyna w złotych majtkach" oraz "Ps.Kocham Cię".
Szablon chwilowo uległ "zmatkowieniu" jako przykład moich prób zaakceptowania siebie w nowej/starej roli :) Jak tylko się oswoję pewnie zmieni się na jakiś świąteczno-jesienny.
McLarthy chyba mnie pokonał. Czytać dla zasady?
środa, 21 lipca 2010
38 tc...
Moja panienka robi się zazdrosna. Wyciąga Liliankową wanienkę i udaje,że w niej śpi, zmienia głos i odgrywa rolę "małej dzidzi", woła o "mlecko"... myślałam,że takie zachowanie przyjdzie gdy mała pojawi się w domu a okazało się,że poczucie zagrożenia przyszło nieco wcześniej. Potęguje to dodatkowo mój niepokój, bo choć wiem,że to normalny etap i reakcja to chciałabym by czuła się kochana jak zawsze i nie obawiała o swoją pozycję w maminym sercu. Przecież kocham ją jak nikt na świecie.
Jutro wizyta u lekarza,pewnie już ostatnia. Trzymajcie kciuki by potwierdził, że coś zaczyna się dziać i dał mi nadzieję na szybkie rozwiązanie. Chcę już mieć to za sobą. Boję się rozstania z Olimpią na czas szpitala , boję się poznawania nowej osóbki. To takie naturalne. Pewnie za miesiąc nie będę mogła wyobrazić sobie życia bez moich dwóch dziewczynek. Póki co jestem pełna obaw.
Ps.
Do szpitalnej torby muszę dopakować tylko książkę.Staję przed dylematem-którą? Stały dylemat .
środa, 14 lipca 2010
Widzę metę!! :)
W najlepsze trwa sobie 37tydzien... za kilka dni oficjalnie maluda będzie "donoszona" i nie ukrywam- wredną matką będę i spróbuję ją wygonić :) Zdecydowanie lepiej chodzi się z brzuszkiem zimą, wtedy to nawet nie wiedziałam że jestem w ciąży. Jedyny plus obecnej aury jest taki,że nie chce się jeść więc kilogramy zatrzymały się w zdrowej normie. Dla Lilianki wszystko gotowe, łóżeczko ustawione, ubranka ułożone, torba do szpitala w całości spakowana. Terminowe sierpniówki już zaczęły się rozpakowywać co dało mi wyraźny znak,że godzine zero może niedługo zapukać do drzwi (do brzucha?).
Olimpia cudownie reaguje na imię Lilka.Całuje brzuch, mówi "Oooo, Olimpia bardzo kocha Lilke" :) i opowiada (trochę po swojemu) jak będzie ją kąpać i dawać mleczko. Cieszy mnie to, może swoją miłość do misiaków i lalek przeleje trochę na siostrę i obędzie się bez ataków zazdrości. Tyle z wieści brzuszno-dziecięcych.
Z książkami też wiele nie ruszyłam, aura nie sprzyja, w wannie się nie mieszczę a wieczorem zasypiam na siedząco przez co ograniczyły mi się możliwości czytelnicze. A może problem tkwi w tym, że nie mogę znowu trafić na lekturę odpowiednią do mojego nastroju?
"Pamiętam jak biegłem" jeszcze mnie nie wkręciła i nie wiem jak długo będę dawała jej szansę. Pomimo tyyylu książek na półce chyba żadna mnie w tej chwili nie interesuje. Chciałabym coś wciągającego, ambitnego ale nie wymagającego zbyt wiele analiz (Nabokov chyba sobie długo poczeka). Może być kontrowersyjne, śmieszne, kryminalne... byle było JAKIEŚ. Senna powieść drogi działa idealnie na sen.
Jutro odwiedzę chyba fryzjera ( nie łudzę się,że będę miała na to czas później ) i przy okazji pewnie empik... dawno niczego nie kupowałam :) A może jakieś propozycje? Coś z nowości? Zaciekawiła mnie "Dziewczyna w złotych majtkach".... Co sądzicie?
wtorek, 29 czerwca 2010
"Jaskółki nad głową" i 35 tydzień....
"Jaskółki nad głową" to kolejne starcie z polskim autorem. Są to zapiski z życia (w formie wspomnień, relacji, dialogów) 40-letniej kobiety, która stoi na rozdrożu. Traci kolejny związek, stara się być dobrą matką, chce rozwijać pasje i zarabiać... to tak w skrócie.
Mam spory problem co napisać o tej książce. Z jednej strony stwierdzam,że jest po części o mnie- ciągle poszukującej miejsca, czasu, pasji, wyższych uczuć... a z drugiej strony to takie płytkie czytadło. Dobre na wolny wieczór i chęć relaksu ale nie wnoszące wiele.
Niektóre dialogi były bardzo trafne, inne kompletnie niezrozumiałe. Nie uważam, że czas poświęcony na czytanie tej książki był stracony, dobrze się bawiłam choć ocena za jej zawartość nie jest najwyższa.Widzicie...nawet nie potrafię napisać czegoś sensownego.
Teraz mam dylemat,którą książkę wybrać na dzisiejszy wieczór.
.....
A u mnie...czas leci. Pisalam niedawno,że boję się czerwca a tu lipiec za pasem!! 35 tydzień ciaży rozpoczęty co odczuwam po częstszych skurczach. Jeszcze 2-3 tygodnie i maluda będzie gotowa,żeby pojawić się na świecie. Boję się bardzo, choć patrzę w przyszłość z pewną ciekawością. Jak nie dam rady to... nic.Muszę dać radę bo nikt tego za mnie nie zrobi,prawda? Ostatnie przygotowania trwają. Ubranka już ułożone, torba do szpitala w trakcie pakowania, zostało jeszcze kilka zakupów,do których wykorzystam internet - niestety nie nadaję się już do biegania po sklepach i będę gotowa. Psychicznie może jeszcze nie bardzo ale pozostaje mi wierzyć,że wraz z widokiem porodówki spłynie na mnie ozdrawiająca siła.
sobota, 19 czerwca 2010
"Spóźnieni kochankowie" W.Wharton
Na wstępie przybliżę o czym jest ta książka. Amrykański były biznesmen żyje jak kloszard malując ulice Francji. Na jednej z nich, pod pomnikiem Diderota poznaje niewidomą 72letnią Mirabelle. Tak zaczyna się jego podróż po świecie widzących, bo ta niewidoma kobieta pokazuje mu jak naprawdę powinien patrzeć. Ich przyjaźń przeradza się w coś, co chyba nie zdarza się naprawdę....
Potrzebowałam trochę czasu aby ochłonąć.
Targają mną różne emocje. Z jednej strony oszołomiona zakończeniem chciałabym wpisać tę książkę na listę ulubionych a z drugiej... częśc tej książki wcale mi się nie podobała. Nie polubiłam Jacka (zyskał dopiero na końcu) a Mirabelle była dla mnie aż zbyt mocno wycięta z realnego świata, nieco flegmatyczna, naiwna... a może o to właśnie chodziło?
Rzecz przecież o miłości zakazanej, dwojga całkiem różnych osób. Miłości,którą każdy z nas chciałby przeżyć bo ona uskrzydla, daje poczucie spełnienia, odnajduje drogi... Nie mogłam oprzeć się wrażeniu,że Jack wykorzystywał Mirabelle. Niby dawał jej całego siebie a w głowie cały czas miał plan by wrócić do rodziny licząc, że i ona za nim tęskni. Gdzie w tym logika? Nie można kochać dwóch osób na raz w taki sam sposób.
Kogo więc okłamywał? Może wcale nie kochał Mirabelle i w euforii nad odnalezionym talentem i pasją pomylił niektóre uczucia? W dodatku porzuca wszystko co razem z Mirabelle stworzyli i w ciągu 2 dni od jej śmierci wraca na spokojne łono rodziny. Coś tu nie tak...to ma być miłość? Taka prawdziwie głęboka? Mam mętlik w głowie. Skoro więc kochał swoją Mirabelle inaczej od żony, skoro właśnie TO uczucie było pełniejsze, bardziej wartościowe ( bo dało mu poznać świat i otworzyć się na życie) to dlaczgo szykował sobie podwaliny do nowego (starego,ale teoretycznie zakończonego) związku z żoną? Mirabelle była tylko pociągnięciem za spust całej tej machiny. Potrzebowała miłości, człowieczeństwa, a on kogoś,kto bezgranicznie go zrozumie. Z drugiej strony zastanawiam się czy jej dar po śmierci (przepisanie na Jacka domu) był wyrazem wdzięczności za miesiące normalności i przywrócenia kobiecości czy też chęcią by choć coś z niej pozostało w (przy) Jacku gdy wróci do żony? A może od początku wiedziała... w końcu to ona rozpoczęła ten związek i nie bała się prawdy, nie przestraszyła wizją rodziny, może wiedziała że to jej ostatnia szansa ? W pewnym sensie wykorzystali siebie nawzajem ale czy to faktycznie była prawdziwa miłość, pozbawiona górnolotnych oczekiwań? Z opisanych przeżyć Mirabelle dało się zrozumieć, że niemal od początku pragnęła go jak mężczyznę a nie poznanego na ulicy obcego człowika. To on stawial opór... Od razu nasuwa mi się tez pytanie: jak ich związek poradził by sobie w zderzeniu z prawdziwym życiem, w którym nie da się tylko malować, grać na klawesynie i spacerować po francuskich ulicach??Dotknęła mnie jakaś znieczulica. Nie do końca uwierzyłam w ich uczucie.
Była to mimo wszystko podróż wspaniała , z sentymentem, kolorami, ulicami Paryża, zapachem werniksu i dźwiękami Bacha. Nie spodziewałam się też, że będzie to podróż tak erotyczna, przesycona pragnieniami i namiętnością - najczęściej "między słowami" a czasem aż nazbyt dosłownie. Nie wiem jak ocenić całość,może potrzebuję na to jeszcze kilku dni. Nie krzyczę przecież z zachwytu ale cały czas myślę i analizuję a to nie zdarza mi się często. Napwno na długo zostanie w mojej pamięci.
PS.
Ponieważ tak jak pisałam,cały czas analizuję ...pozwalam sobie dopisać kilka zdań.
wtorek, 8 czerwca 2010
O walce z Chmielewską i wielkim praniu... ;)
Zacznę od porażki - Chmielewska mnie pokonała,nie dałam rady. Pierwszy raz( no dobra, drugi...) nie mogłam przczytać ksiażki.Poprostu nie mogłam. Na początku zwalałam sprawę na czcionkę, wydanie (śnieżno-białe strony, duża czarna czcionka skutecznie wysilały mój wzrok) ale ostatecznie stwierdziłam,że nie w tym rzecz. Po przeczytaniu 70 stron (w 2 tygodnie!!) okazało się, że nic nie wiem z tej książki i co najlepsze - nie interesuje mnie wcale skąd pojawiła się głowa i tajemniczy list. Odpadłam. Głupio mi trochę,przecież to klasyk, każdy zna Chmielewską, wszyscy ją uwielbiają a do mnie nie trafiła. Może to kwestia tej akurat książki? Przyznam,że trochę się zraziłam...
W tym momencie ilość "czytelników" mojego bloga spadła o 80% ;-P zapewne.
Wróciłam do porzucongo Whartona i dobrze mi z tym..ach,jak dobrze :) Wreszcie każda strona wnosi coś nowego. Pewnie przczytam ją dziś lub jutro i dam znać co sądzę.
Póki co- upaaały (co za odkrycie!). Zaciągnęłam mój wielki ciążowy brzuch przed szafę z ubraniami i postanowiłam przygotować je do przyjścia na świat Lilianki. Wielki czas prasowania i prania uważam za rozpoczęty! Gdy już zasypała mnie góra materiału nie mogłam uwierzyć! Ile tych ubrań!! Mała moglaby nigdy nie wyrastać a i tak codziennie miałaby inną bluzkę :) Zaczynam wpadac w lekką panikę widząc przesuwające się tygodnie, afrykańskie gorączki i opuchnięte wieczorem nogi (co daje mi jasno znać,że moje siły są na wykończeniu,stąd chęć zebrania ich resztek i stanie nad deską do prasowania) oraz perspektywę zakupów, wydatków (ojj...uzbierała się suma przerażająca)... Od prawie 2 tygodni jestem na zastrzykach.To dopiero przeżycie!! Jeszcze nie tak dawno mdlałam na widok igły (zawsze twierdziłam,że mogę patrzeć jak kroją ludzi ale wbijająca się w skórę igiełka doprowadza mnie do zawrotów),a teraz serwuję sobie conajmniej 60 zastrzyków w brzuch. Chyba nie można się do tego przyzwyczaić.
Cóż...tyle u mnie na dzień dzisiejszy. Idę tańczyć "kaczuchy" z córą. Wyobraźcie sobie 108cm brzucha z podrygującymi rękami i kręcącym się tyłkiem. DObrze,że nikt tego nie widzi ;)
czwartek, 27 maja 2010
Niedługo czerwiec...
Wczoraj był Dzień Matki. Dla mnie szczególny. Kilka dni później przychodzi 1 czerwca , dzień jeszcze bardziej wyjątkowy - Święto moich dziewczynek (tej w brzuchu też, to już spora dzidzia!) , rozpoczęcie rekrutacji na studia i ostatni miesiąc tak naprawdę, w którym mam nie rodzić :)
Czerwiec,na który czekam jest dla mnie dzwonkiem alarmowym. Wkraczam wraz z nim w 31 tydzień ciąży, czas więc przygotować się do nadejścia nieuchronnej godziny "zero" . Lubię być spakowana o wiele wcześniej,mieć wszystko gotowe i spać spokojnie. Nie wiadomo przecież czy Lilianka nie postanowi zagościć wcześniej a mężczyzna w sytuacjach kryzysowych jest całkiem bezradny. Szampon,szczoteczka,krem?? A gdzie to?? Body,śpioch? A o to??
Maluda ma już coraz mniej miejsca- rozpycha się na wszystkie strony. To naprawdę silna dziewczynka. Boję się jak pogodzę własne plany z wychowaniem dwójki dzieci, jak przygotować 2.5 latkę na nadejście siostry? Nie wierzę,że całowanie brzucha i mówienie "Kocham Cie Lilka" to objaw jej świadomości sytuacji. Może jakieś książeczki?
Ten post trochę bez ładu i składu. Chciałam tylko dać znać,że żyję, czytam choć może mniej niż bym chciała i wkraczam w ważny etap. :) Trzymajcie kciuki!
sobota, 8 maja 2010
czwartek, 6 maja 2010
"Romans z trupem w tle" Ewa Stec
Tego było mi trzeba! Pośmiałam się i zrelaksowałam.
"Romans z trupem w tle" zaliczyłabym do komedii z wątkiem kryminalnym . Główną bohaterką jest Agnieszka Rusałka, kobieta która odkryła, że jej narzeczony dentysta,z którym ma brać ślub na dniach leczy swoją pacjentkę hmmm...jak by to określić, w zbyt bezpośredni sposób ;) Dziewczyna załamana szuka pocieszenia na wiele sposobów między innymi lądując na popijawie w pobliskim barze gdzie poznaje czarującego ginekologa. Zaczyna się jak w kiepskim romansidle,prawda? Na szczęście język jakim ksiązka jest napisana, często czarne poczucie humoru i całkiem sympatyczny chochlik podpowiadający co trzeba dodają sytuacji smaczku ratując wątek od banału. Dalej pojawia się modelka kuzynka, czarnowidząca wróżka, tajemniczy krasnal ogrodowy i inspektorzy Boguś z Koziołkiem. :)
No dobrze... nie jest to literatura ambitna, w żaden sposób nie wymaga myślenia ale czytało mi się ją fantastycznie! Aż zaczynam szukać innych książek z podobnym poczuciem humoru ( tu do głowy przychodzi mi zachwalana Chmielewska i jej "Wszystko czerwone"). Zdecydowanie mogę polecić każdemu, kto potrzebuje odpoczynku i dobrej rozrywki!! Już w maju ta ksiązka zostanie wydana w atrakcyjnej cenie 9.90 więc bez finansowego kaca będzie można ją zakupić.
Aaa...zapomniałam dodać. Tym tytułem przeprosiłam się z twórczością polskich autorów :)
Ps. Dziękuję Moni!! :)
piątek, 30 kwietnia 2010
"Samotność liczb pierwszych" Paolo Giordano
To nie jest powieść smutna, w znaczeniu znanym z definicji. To ksiązka o absolutach, dwóch torach,które choć biegną w jedną stronę nie mogą się spotkać. Na początku pomyślałam, że to historia wstrząsająca, aż krzyczy o pomoc, zrozumienie, dostrzeżenie, zaufanie. Potem dostrzegłam radość w tych przeraźliwie smutnych,leniwych zdaniach. Oni wcale nie byli samotni. Czuli się spełnieni w swoim zamkniętym kręgu, świecie trudnym do zaakceptowania przez osoby z zewnątrz. Każdy z nas jest w pewnym sensie liczbą pierwszą choć ta książka dała mi zrozumieć,że nigdy nie będę nią w pełni. Dzięki nim:
Myślałam,że po przeczytaniu zakończenia wpadnę w chandrę na cały dzień a czuję się wyjątkowo spokojnie jakby wyliczanka prowadzona przez Alice i Mattie uporządkowała moje myśli . Żałuję ogromnie,że nie mogę zatrzymać tego egzemplarza dla siebie choć nie wykluczam,że kupię sobie drugi.
Ten w drodze losowania poleci do edith.
A tu cytat,który wyjątkowo mnie poruszył:
"Po raz pierwszy pomyślała, że cała ta odległośc, która ich dzieli, jest po prostu śmieszna. Wiedziała, że on wciąż tam jest, pod tym samym adresem, pod którym wysłała do nigo parę listów wiele lat wcześniej. Gdyby się gdzieś przeniósł, w jakiś sposób by to odczuła, bo Mattia i ona byli połączeni niewidzialną, elastyczną nicią, zagrzebaną pod stosem nieważnych rzeczy, nicią, która mogła istnieć tylko między dwojgiem takich jak oni: ludzi, którzy znaleźli własną samotność jedno w drugim."
wtorek, 27 kwietnia 2010
Zmiany
A najwięcej zmian jeszcze mnie czeka! Druga połowa roku będzie nieobliczalna i przyznam ,że trochę się boję. Wakacje pod znakiem porodu, batalia z noworodkiem,równoczesna opieka nad nadpobudliwą dwulatką, studia, ostra walka o stypendium na kolejny rok, może ponowne uruchomienie firmy (jakoś przecież trzeba zarobić na wysokie czesne), otaczająca samotność ( od jakiegoś czasu rozumiem,że można być równie samotnym wśród ludzi co z samym sobą )... a kto wie co stanie się jeszcze?
Z drugiej strony, po monotonnych 7 miesiącach siedzenia w domu , każda zmiana, każde wyjście z ukrycia jest dla mnie nie lada wydarzeniem! "Zobacz! Ludzie!"
Minął 25 tydzień ciąży, nawet nie wiem kiedy. Gdyby nie brzuch,który powoli zaczyna dawać się we znaki i codzienne wiercenie się Lilianny nie pamiętałabym o swoim odmiennym stanie. No dobra... pominęłam perspektywę zastrzyków przeciwzakrzepowych i tonę leków,które muszę w siebie wrzucać.Mimo wszystko to piękny stan.
Brakuje mi tylko wyższych emocji, innych niż daje codzienność,która mnie przytłoczyła. Brak mi entuzjazmu, niespodzianek, radości, ekscytacji, pozytywnego stresu. Brak adrenaliny,wiatru we włosach, piasku w butach.
Jeszcze tylko trochę i stanę na starcie w moim nowym maratonie.
PS
Wystarczy mi minuta wpatrywania się w śpiącą buźkę mojej corki by stwierdzić,że dla tego anioła warto. Wszystko dla niej.
niedziela, 25 kwietnia 2010
"Zaklinacz deszczu" + losowanie
Naprawdę dobre czytadło! Niewymagające ale wciągające.
Jest to historia absolwenta prawa, który po wielu problemach ze znalezieniem pracy, trafia na sprawę chłopca,któremu towarzystwo ubezpieczeniowe odmówiło pokrycia kosztów przeszczepu szpiku,pomimo dobrych rokowań i niemal idealnej zgodności szpiku dawcy.
Zaczyna sie walka nikomu nieznanego,młodego,niedoświadczongo prawnika z wielką machiną najlepszej kancelarii i przebiegłego ubezpieczyciela. Miałam ogromną satysfakcję czytając opis rozprawy i powolnego dobijania oskarżonych nowymi dowodami. To moja ulubiona część książki.
Grisham potrafi utrzymać napięcie i połączyć zwinnie kilka wątków.
Co mi się nie podobało to zakończenie- ostatnia strona porażka. Dialog "Co teraz robimy kochanie?" "Chciałabym zobaczyć góry".
Grrr... jakby ktoś wyrwał stronę z Harlequina i dokleił do "Zaklinacza...". To jedyne zastrzeżenie.
Sięgnę ponownie po Grishama przy najbliższej okazji. Mogę polecić każdemu,kto nie widział filmu ( ten obejrzę dzisiaj).
Przy okazji:
Następna ksiązka,którą czytam to "Samotność liczb pierwszych" otrzymana w ramach akcji blogowej.
Po przeczytaniu i zrecenzowaniu na blogu chcę ją wysłać kolejnemu blogerowi.
Ponieważ nie mam pojęcia komu przekazać ją dalej chyba zrobię to w formie losowania,żeby było sprawidliwie. Chętne osoby proszę więc o wpisanie się do komentarzy. Jedynym wymogiem jest prowadzenie bloga. :)
Losowanie pewnie w przyszłym tygodniu.
Ps. Przypominam też o forumowym konkursie :)
poniedziałek, 19 kwietnia 2010
Cud w medycynie. Na granicy życia i śmierci.
Wydawnictwo Literackie, kwiecień 2010
Kupując tę ksiązkę myślałam, że trafiłam na opowieści rodem z Dr. House'a. Jakże miło było się przekonać,że jednak nie.
Takie znakomitości jak Maria Siemionow, Marek Edelman, Zbigniew Religia, ordynatorzy największych szpitali, specjaliści z różnych dziedzin opowiadają o swojej pracy. Tytułowe cuda, to nie zawsze uzdrowienia. Dla nefrologa np. największym cudem i odkryciem był powszechny dostęp do dializ. Każdy z nich przedstawia własne patrzenie na medycynę i pacjentów. Jedni są bezkrytyczni, inni wręcz odwrotnie - plują na służbę zdrowia, ograniczenia, innych lekarzy... Mówią o rzeczach trudnych,jak odchodzenie, choroby dzieci, nowotwory... Dla mnie najciekawsze były rozmowy z genetykami ,również tymi od diagnostyki prenatalnej. Co mają zrobić rodzice, którzy w 24 tygodniu ciąży dowiadują się, że ich dziecko ma zaawansowany zespół Edwardsa ( ogrom wad, znieksztalceń) i mają wybór- usunąć ( dziecko w tym 'wieku' ma już szanse na przeżycie) czy nie? Jak poradzić sobie z takim bólem i świadomością, że to tylko kwestia czasu gdy całkiem je stracą?
Jeden z genetyków opowiada też historię rodziny, w której umierają wszyscy mężczyźni w wieku 20-40lat. Nagle, bez wcześniejszych objawów. Ha! To dopiero zagadka. Umarło ich kilkoro zanim lekarz odkrył przyczynę...
Inni "wielcy" przyznają się do błędów, zaniedbania, niewiedzy. Doceniam!
Naprawdę dobrze się to czyta, można poza wiedzą naukową (wiedzieliście np, że utrzmywanie przy życiu chorych z obniżoną odpornością przyczyniło się do rozwoju grzybów chorobotwórczych?) zupełnie inaczej spojrzeć na pracę lekarzy w szpitalach, uwierzyć w cuda, docenić wpływ techniki, poznać ludzkie możliwości w ograniczaniu występowania nowotworów (i przy okazji słabości systemu) , odkryć zakamarki ludzkiego charakteru. Polecam!
środa, 14 kwietnia 2010
Gdy brakuje słów
Posłuchajcie...
czwartek, 8 kwietnia 2010
Konkurs!
http://www.librito.pl/forum/announcement.php?f=2
Miłego dnia!!
poniedziałek, 5 kwietnia 2010
Lilianka odsłona druga
Nie pokazałam Wam najnowszego zdjęcia panny Lilianny :-) Rośnie szkrabek a ja razem z nią.
Ostatnia wyprawa do księgarni zakończyła się porazką dla mojej silnej woli :-) Stosik wrzucę na forum , przy okazji zapraszając Was tutaj !! :)
środa, 31 marca 2010
Dziecięce czytanie
Młoda budzi mnie głośnym "CYTAJ" (no dobra,nie raz oberwę po głowie jedną z jej książeczek). Jakie było moje zdziwienie gdy na pytanie "A może wolisz mini?" odpowiedziała "Nie, cytaj płosie". Uszami mi już wychodzi bajka o kurczaku,który zgubił mamę i Franklinie,który chciał stać się dorosły :) Cieszy mnie jednak,że 2-letnie dziecko potrafi skupić się na tyle, by wysłuchać a do tego zapamiętać niektóre fragmenty. Zajączek przyjdzie w tym roku z torbą książeczek coś czuję.
Jedyny minus tego wszystkiego jest taki,że ja sama nie mogę spokojnie oddać się lekturze bo zaraz przylatuje młoda z Franklinami. Hihi.
Eee tam,narzekam a przecież to cudowne !! Rośnie mi prawdziwy molik!
czwartek, 18 marca 2010
Rosnę sobie
Wiosna! Drodzy Państwo! Świat się budzi. Ja to czuj. Powietrze jest inne, ptaki śpiewają wyjątkowo głośno a mi wraca energia do życia. To musi coś oznaczać!Lilianna regularnie nie pozwala o sobie zapomnieć, to już połowa ! Teraz poleci " z górki". Mówiąc szczerze nie mogę doczekać się lipca/sierpnia, gdy wreszcie pojadę na porodówkę.Dla mnie to kolejny przełom. A sama kwestia porodu...zero stresu. Będę miala cudowną położną (ekhm..kolejny wydatek) i mogę jej zaufać.Chociaż... mój organizm zdecydowanie felerny. Jestem od kilku tygodni na lekach przeciwzakrzepowych i tak do końca.Moje żyły wołają o pilną operację a nie o dodatkowe kilogramy i zagęszczoną hormonami krew. No dobra,to jedyna rzecz jakiej się boję - zakrzepów. Z tymi kilogramami ;-) no przeboleję jakoś ale szkoda tej ostrej diety jaką sobie zarzuciłam w zeszłym roku i zleciałam 10kg. A w dodatku ostatnie badania krwi wykazały,że anemia się mnie trzyma (o dziwo).Mimo tego wszystkiego - dobrze jest!
A kwestia edukacyjna. Popukałam się w czoło. Zarywałam noce by rozwiązać zadania z chemii,nerwy mi puszczały gdy rozwiązanie okazało się banalne a ja kombinowałam na sto sposobów. Mój umysł nie okazał się dość ścisły,bo choć zagadnienia rozumiem,wzory w małym palcu to podrzucenie tego pod treść przyparło mnie do muru. Zdecydowanie dały znać moje braki matematyczne. Nie jestem wstanie tego nadrobić do 90% na maturze. Trudno? Powoli na nowo buduję swoje priorytety. Przecież pojście na medycynę w tym roku i tak byłoby szaleństwem - dwoje dzieci podrzucane do różnych ludzi ? Yyy...nie.Ola jak Ola,musiała poszukać alternatywy. Zrobiłam więc rekonesans swoich zainteresowań, możliwości, przejrzałam oferty uczelni (państwowych i prywatnych) i ostatecznie padło na dwie szkoły- Uniwersytet lub prywatny WSUS. Ten ostatni odpadł w momencie,gdy jednym z filmów promujących szkołę był wywiad z dziewczyną,która inteligencją nie grzeszy (znam ją od lat, fotografowalam nie raz) a stala się uczelnianą gwiazdą w związku z sesją w Playboyu i całkowicie nowymi silikonami. Pozostał więc Uniwersytet. Inwestycja droższa,ale dająca więcej możliwości. Jeśli kometa na Ziemię nie spadnie to od października skręcam w Prawo. Pobije się trochę na pierwszym roku z logiką,historią ,prawoznawstwem,psychologią... Będę miała czas dla dziewczyn a w soboty zniknę na wykładach.Perspektywa wyrwania się z czterech ścian wprowadza mnie w stan niemal euforyczny :) Rozpisalam się a miało być krótko.
PS.Czy ktoś potrafi mi powiedzieć kiedy są Święta Wielkanocne? ;)
czwartek, 25 lutego 2010
wtorek, 23 lutego 2010
Wiem,kto w brzuchu mym siedzi ;)
wtorek, 16 lutego 2010
Torcik urodzinowy
niedziela, 14 lutego 2010
"Wstrząsające wyznania Kathy"
czwartek, 11 lutego 2010
O niczym wlaściwie :)
Ostatecznie potwierdziłam też mój udział w majowych egzaminach. Cyrograf podpisany .z książkowych wieści, stanęłam w połowie "Wstrząsających wyznan Kathy" - ksiązka ciekawa ale na tyle ciężka, że musi poczekać na gorszy humor bo (o dziwo) dziś mam wyjątkowy przypływ energii.To tyle właściwie - post o niczym ale czasem trzeba :) Smacznych pączków życzę ( lubię pączki tylko w tym dniu, później omijam szerokim łukiem).
Ps.Ostatecznie panienka będzie Liwią. Dla chłopca nadal imion nie mam.
wtorek, 9 lutego 2010
All we need is love,tam tarara ram...
Nie potrafię póki co nominować kolejnych 7 osób... napewno jednak wśród nich znajdzie się
kasia.eire - uwielbiam jej totalnego bzika na punkcie książek, notki, zdjęcia... musi być niesamowicie ciekawą osobą.
A teraz pamiętajcie - All we need is love :)
sobota, 6 lutego 2010
"Rzecz o mych smutnych dziwkach"
Właśnie skończyłam czytać "Rzecz o mych smutnych dziwkach" G.G.Marqueza i musze stwierdzić, że panujący do tej pory Nabokov ma konkurencję ;)To moje drugie spotkanie z tym autorem po znakomitej "Miłości w czasach zarazy". Marquez pisze językiem prostym , o ludziach trudnych, poszukujących...ale jednocześnie mocno nagina morale czytelnika.
"Rzecz o mych smutnych kurwach" (bo tak brzmi tytuł bez cenzury) to historia, którą wchłania się w ciągu jednego posiedzenia. Opowiada o 90-letnim dziennikarzu, który w dzień swoich urodzin pragnie zaliczyć nastoletnią dziewicę. Po drodze wspomina życiowe podboje (kilkaset kobiet , którym zawsze płacił unikając wszelkich zależności uczuciowych), przeszłość i ludzi obecnych w jego życiu. Nie ma tu jednak przydługich, nudnych opisów. Do sedna jednak... zaczyna się szokująco - 14-letnia panienka leży w burdelowym łóżku uśpiona walerianą i.... tu zaczyna się cudowna , choć nie pozbawiona kontrowersji historia człowieka, któremu miłość dodaje skrzydeł. I nic nie jest takie jak by się wydawało, nie osądzajcie go od razu! Dajcie się obronić! To nie drugi Humber Humbert choć powiedziałabym, że mieszanka tegoż z Florentino Ariza ("Miłość w czasach zarazy"). Mężczyzna daje się ponieść, odrzuca wszelkie możliwości spania z kolejnymi kobietami, wariuje, zapomina się, tworzy coraz lepsze felietony, o mało nie nadszarpując swojej reputacji ciągle prosi o więcej. Więcej czego, skoro nigdy nie zamienił nawet zdania z tą młodą dziewczyną?? Byle tylko zdązyć, prześcignąć czas i wykiwać nieuchronnie zblizający się koniec...
Ach...daję najwyższą ocenę. Tego typu książki trzeba mieć na półce, cieszyć się możliwością powrotu, chwytać cytaty, szukać energii...!!!!!!!!!!!!POLECAM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Ps.I znowu mam problem.Kolejna świetna ksiązka,która podniosła reszcie poprzeczkę ;)ech...